Translate

czwartek, 22 maja 2014

rozdział 55

*oczami Harry’ego*
…szybko podbiegłem do okna i wyjrzałem za Rosi. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Moje ciało centymetr po centymetrze wypełniała złość wymieszana ze strachem. Wybiegłem przed dom.
- Nikolett! Co ty do cholery tu robisz?
- No co skarbie, nie cieszysz się z moich odwiedzin? – odpowiedziała z wrednym uśmieszkiem na ustach
- Po co tu przyszłaś?! – myślałem, że jej coś zrobię, moje ręce układały się w pięści
- Wiesz, ‘’przypadkiem’’ przechodziłam tędy i zobaczyłam Ross, więc postanowiłam z nią chwilkę porozmawiać na pewien temat. – wredny uśmieszek nie znikał jej z ust, a ja czułem się zdezorientowany, bo nie wiedziałem o czym one rozmawiały
- Pewien temat, znaczy?
- Skoro się spodziewacie dziecka to postanowiłam opowiedzieć Rosi jakim to wspaniałym tatusiem jesteś i jak się nami zajmowałeś przez ten cały czas… - popatrzyłem na Rosi jak łapie się za brzuch, po wyrazie jej twarzy wiedziałem, że bardzo ją boli. Złapałem ją za ramiona i przytuliłem do siebie. Musiało ją naprawdę bardzo boleć skoro nawet nie zaprotestowała.
* oczami Rosi *
- Harry, zabierz mnie stąd do szpitala, nie wytrzymam. – szepnęłam mu na ucho i zgięłam się w pół z bólu. Złapał mnie jedną ręką, tak żebym nie upadła.
- Nikolett! Ty szmato! Wynoś się stąd w tej chwili! Nie chcę więcej widzieć na oczy ciebie, ani tego twojego dziecka słyszysz?! – widziałam tą nienawiść w jego oczach w stosunku do niej
- Jeszcze tego pożałujesz! Będziesz się zajmował tym dzieckiem, czy tego chcesz, czy nie! – odeszła

Szybko zaprowadził mnie do samochodu i zawiózł do szpitala, mimo że zabroniłam mu prowadzić ze złamaną ręką, ale on nigdy mnie nie słucha. Podczas drogi poza momentami, kiedy ból wykrzywiał mi twarz obserwowałam Harry’ego. Był taki zatroskany. Widziałam dużą różnicę pomiędzy tym jaki był i jest w stosunku do mnie, a jaki do Nikolett. Jemu naprawdę na mnie zależy, ja to wiem, ale co jeśli on znowu to zrobi? Jeśli on znowu mnie uderzy?...
* oczami Harry’ego *
- Siostro! Wózek, Lekarza! Szybko! Ona jest w ciąży! – obawiałem się najgorszego… Rosi nagle zaczęła krwawić- Powiedziałem SZYBKO ona krwawi!! – natychmiast podbiegł lekarz i zabrał Rosi do gabinetu, nie pozwolił mi wejść. Usiadłem na korytarzu i ukryłem twarz w dłoniach. Zacząłem się zastanawiać nad tym Dlaczego wtedy od razy za nią nie wybiegłem? Może bym ją uratował i nasze dziecko gdyby nie ta nieszczęsna rozmowa… Dlaczego byłem dla niej taki okropny? Dlaczego wtedy ją uderzyłem? Przecież ona mnie tak bardzo kocha o ile nie kochała… Robiła dla mnie wszystko, nigdy mnie nie opuściła w potrzebie, siedziała przy tym moim pieprzonym łóżku, kiedy byłem w śpiączce.

Siedziałem tam 2 godziny płacząc, aż zobaczyłem, że drzwi od gabinetu się otwierają…
 nowa adminka /Summer

środa, 21 maja 2014

rozdział 54

patrzyłem na jej drgające wargi. zalała mnie fala zimna. drżącymi rękoma wyjąłem ją z wanny i ułożyłem na białym ręczniku.
-R-rosi.. - przygryzałem wargę. nie miałem pojęcia co zrobić. dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem.. miała pocięty nadgarstek i podkrążone oczy... do moich oczu napływały łzy i skapywały jedna po drugiej na jej blade policzki.jak wielką krzywdę jej wyrządzam. przypomniały mi się wszystkie chwile spędzone z Ross. nigdy nie mówiła, że czegoś potrzebuje. ale cierpiała. nie chciałem dzwonić na pogotowie. wpatrywałem się w nią. wyglądała tak pięknie. miałem nadzieję, że się ocknie. położyłem jej zimne ciało na łóżku. a jeśli dziecku się coś stanie? miałem ochotę wyrwać sobie z głowy te pieprzone loki. czułem się co najmniej jakbym był psychiczny. ułożyłem się przy jej boku i czekałem. czekałem, aż coś się stanie.
*rano*
delikatnie się poruszyła. złapałem jej chudą dłoń. wpatrywałem się w jej powieki.
-Ross.. - wychrypiałem - kochanie. - delikatnie otworzyła oczy i uśmiechnęła się słodko. - dlaczego .. dlaczego to zrobiłaś? - jej mina natychmiast się zmieniła. nie chciałem jej denerwować. pogłaskałem jej brzuch. delikatnie mnie od siebie odepchnęła. w jej oczach znowu zaświeciły łzy.
- proszę powiedz, że to nie twoje dziecko. - wyszeptała.

*oczami Rosaline*

czułam się okropnie. głowa pękała mi w  szwach. popatrzyłam na moje blade odbicie w lustrze. okłamał mnie. wiem to. to dziecko jest jego. nie ufam mu. siedział na przeciwko i starał się zbliżyć. dlaczego wszystko się tak układa..
- Rosi, słońce proszę cię. nie gniewaj się.
- nie gniewam się. - powiedziałam szorstko patrząc w ścianę. - po prostu zachowujesz się jak dziecko.
- a ty niby nie? naćpałaś się.
- może miałam powody. 
- tak się nie zachowują dorośli ludzie. - jego oczy zasnuła granatowa mgła
- nie odzywaj się do mnie więcej.- krzyknęłam mu w twarz.
- wczoraj byłaś najszczęśliwsza na świecie. - na moment usiłowałam sobie przypomnieć co się stało.
- bo byłam na haju! - powiedziałam dobitnie opierając się o ścianę. ukryłam twarz w dłoniach. chciałam stąd wyjść ale na dole siedziała jego mama. - a ty nawet tego nie zauważyłeś. - szepnęłam. popatrzyłam na niego. smutek nim wstrząsnął. 
- przepraszam.
- pieprz się. - wyglądał na zaskoczonego. - nigdy więcej mnie nie dotkniesz. wybaczyłam ci raz drugi trzeci ale to koniec. nic nigdy więcej między nami, nigdy. - zadławiłam się łzą. - nie panujesz nad sobą. - chciał położyć dłoń na moim ramieniu ale odskoczyłam. to zbyt bolało. - nie. - jęknęłam i wyszłam z  pokoju.
* oczami Harrego*
po prostu patrzyłem jak wychodzi. nie zrobiłem nic. siedziałem na łóżku. przeczesałem ręką włosy i rzuciłem się na poduszki. weszła moja mama, zerwałem się na nogi.
- coś.. coś się stało? - spytała cicho przymykając drzwi.
- tak. - patrzyłem za okno. i jeszcze ona.
- to ja nie będę cię martwić teraz.. chodź na obiad.
- co się stało? - wstałem z furią. popatrzyła w moje oczy. widziałem o co chodzi.
- dlaczego? - jęknąłem i wybiegłem z domu.
/Stylesowa

ogłoszenie

misie, z racji tego, że moim największym problemem jest systematyczność, postanowiłam z koleżankami, że od teraz będą mi pomagać. mam nadzieję, że wam się spodoba ich styl pisania. oprócz tego postanowiłam zacząć pisać nowego bloga. kocham was wszystkich. /Stylesowa

poniedziałek, 19 maja 2014

rozdział 53

*oczami Harrego*
drżała. popatrzyłem w ślad za jej spojrzeniem. jezu. ktoś tam stoi.. ostrożnie wstałem i zasunąłem rolety antywłamaniowe. Rosi popatrzyła mi w oczy. jej rozszerzone źrenice wpatrywały się w drzwi. czekała. aż coś się stanie. złapałem ją za rękę i podszedłem do oka Judasza. wzdrygnąłem się. 
- cześć mamo. - mruknąłem.
- co mają znaczyć te rolety?
- co ma znaczyć takie podglądanie w środku nocy? - powiedziałem bez namysłu i natychmiast ugryzłem się w język. cholera.
- to mój dom. chciałbyś go opuścić?- wycedziła przez zęby i weszła do kuchni. oparłem się o blat. 
- pomóc ci? 
- ty lepiej zajmuj się Rosaline. - nagle zacząłem się zastanawiać,  czy ona wie, że Ross jest w ciąży.
- mamo.. - oparłem głowę o jej ramię. zbeształa mnie wzrokiem. nadal była zła. - będę tatą. - uśmiechnąłem się. spojrzała pytająco na Rose a potem pocałowała mój policzek.
- .. gratuluję słońce. - odparła sztywno. chyba była zazdrosna. Ross pogłaskała mój obojczyk. poszliśmy na górę. 
- co misiu? - szepnąłem. jęknęła. położyłem policzek na jej brzuchu a ona podała mi telefon.
- czwarte połączenie. - popatrzyłem na numer. nieznany. 
- halo? - mruknąłem.
- cześć Hazz. - ten głos. zatrząsłem się. nie mogłem wydobyć ani słowa. patrzyłem na Rosi. 
- tak?
- posłuchaj.. chciałabym się spotkać.. ja..
- wypierdalaj. - chciałem się rozłączyć
- to zrób test DNA. - przerażała mnie jej pewność siebie. 
- nie. - Rose patrzyła na mnie wielkimi oczami. widziałem, że zaraz się rozpłacze. przypomniały mi się słowa mojej mamy. 
- wychowaj nasze dziecko. - głos Nikolett był nieobecny. rozejrzałem się po pokoju, unikając spojrzenia Rosaline. musimy porozmawiać.
- jutro o dwunastej na rynku. - rozłączyłem się i pocałowałem moją maleńką w czoło. 
- c-co? - przeczesała ręką włosy.
- nic misiu. praca. - popatrzyła na mój gips.
- słyszałam. - wstała z łóżka i wyszła do łazienki. cholera. skuliłem się obok poduszki. co ja zrobię jeśli to moje dziecko? to niemożliwe. na pewno. potarłem kciukiem czoło. Ross nie wychodziła z łazienki. ona zawsze ma głupie pomysły. stałem w wyczekiwaniu pod drzwiami. cisza. nie, proszę. oby nie było zbyt późno. wbiegłem do łazienki. przestraszyła się. - co ty robisz? - spytała głęboko oddychając. leżała w wannie. jej delikatne ciało otaczała piana.
- martwię się. - ktoś musi. bez namysłu ściągnąłem ubrania i wskoczyłem do wody. położyła się na moim torsie i zamruczała. oparłem brodę o jej głowę. unoszenie gipsu nad wodą było niewiarygodnie trudne. jezu kiedy oni mi to ściągną. pogłaskałem jej udo i wyszedłem. - pamiętaj, że cię kocham. - ostatni raz popatrzyłem w jej oczy. były pełne łez. wcześniej tego nie widziałem. - co się stało? - nie odezwała się. otarła opuchnięte powieki. jej oczy miały jakiś nienaturalny granatowy kolor. - Rosi.. co się stało? - podbiegłem do skraju wanny. - Rose? - zatrząsłem jej ramionami. - co się stało? - jej ciało zanurzyło się pod wodę.
/Stylesowa

niedziela, 18 maja 2014

rozdział 52

*oczami Rosaline*
- Ros... - usłyszałam stłumiony krzyk z balkonu. wzdrygnęłam się. podbiegłam do barierki i zakryłam ręką usta.
- Jezu. - jęknęłam z niedowierzaniem. zmarszczyłam brwi i mocniej zacisnęłam palce na poręczy. gwałtownie zerwałam się biegiem. pokonywałam po kilka schodków na raz. - Harry.. - był otępiały. - Hazz.. - drżącymi palcami ujęłam jego twarz. - proszę.. - uniosłam wzrok. cień widniejący nad moją głową poruszył się. to była mama Harrego.
- zepchnęłaś go z balkonu? - rzuciła torby z zakupami i przybiegła do Harrego. okryła jego ciało sobą. - idź stąd.
- a..ale. - patrzyła na mnie chłodnymi oczami. spadł z pierwszego piętra na trawę. miałam nadzieję. nadzieję, że nic mu nie jest. zaczęłam szybciej oddychać. jego mama dzwoniła na pogotowie. było mi słabo. widziałam wszystko jakoś szaro. blask dnia był stłumiony, a ja słyszałam tylko przyciszone fragmenty rozmowy mamy Harrego. jakiś pisk rozlegał się w moich uszach, złapałam się za głowę i usiadłam pod drzewem. patrzyłam na jego ciało.
* tydzień później*
zemdlałam. kiedy przyjechała karetka mama Harrego zostawiła mnie na słońcu. nie ufała mi. już wiem czemu on jej nienawidzi. z trudem powstrzymywałam łzy. czemu wszystko musi niszczyć mi życie. siedziałam na skraju jego łóżka. spał. miał złamaną rękę i wstrząs mózgu. mieliśmy szczęście. obwiniałam się, że go tam zostawiłam samego. pocałowałam jego czoło i wyszłam z pokoju. mama Harrego po raz pierwszy od wypadku obdarzyła mnie lekkim uśmiechem. 
- na stole.. jest obiad. - westchnęła i zamknęła swój pokój. siedziałam w ciszy. samotnie. popatrzyłam na wyblakły obrus. przymknęłam powieki i podparłam ręką brodę. przez ten tydzień byłam jakaś nieobecna, patrzyłam się po ścianach, nic nie mówiąc. wszystko było jakieś szare. jęknęłam i odstawiłam talerz z łoskotem. chyba powinnam go umyć.
 ~.~
obudził się. otworzyłam mu okno i patrzyłam na gwiazdy. świeże powietrze uderzyło mnie w twarz. spięłam włosy i wróciłam do Harrego.



- mogę.. się czegoś napić? - szepnął z trudem. jego mama ewidentnie unikała kontaktu z nim. rozejrzałam się po poddaszu i podałam mu szklankę z wodą. zaschło mi w gardle.
- zjesz jogurt? - mruknął z niezadowoleniem.
- .. tak. - przewrócił się na drugi bok i zasnął. robił z siebie ofiarę. mógłby już sobie sam radzić. nie ma połamanych nóg, może chodzić. wszystko mnie męczyło. ciąża. spojrzałam na moje opuchnięte nogi i ułożyłam się obok niego. w snach wszystko było lepsze.
* dwa dni później*
ostatnio nic się nie działo. nic. Harry tylko chodził do toalety i jęczał. siedzieliśmy przy kominku.
- może pójdziemy na ogród? - spytałam cicho. popatrzyłam w jego szmaragdowe oczy.
- nie. - usiadłam na jego kolanach i bawiłam się gipsem.
- masz zamiar w ogóle coś robić?
- możemy iść do chłopakó.. - znał odpowiedź. - zostańmy. - jęknęłam i wtuliłam się w jego bark.
- Hazz..
- hmm?
- co ci powiedziała ta kobieta?
- .. że wróci.- patrzył na mnie uważnie - nie martw się kochanie. kocham cię. - oparł głowę o ścianę. - wybrałem z Louisem miejsce na nasz nowy dom.. zdala od Londynu, i Holmes Chapel. koło lasku. będzie pięknie. rozchmurz się. - patrzyłam się za okno. przymykałam już powieki, kiedy nagle w cieniu zauważyłam jakąś postać. patrzyła się wprost na mnie.
/Stylesowa

sobota, 17 maja 2014

rozdział 51

- Harry.. - skrzywiła się. podbiegłem do niej.
- wiesz, że ja nie chciałem..
- zamknij się. - wrzasnęła mi w twarz. strasznie płakała. patrzyłem na nią z  bezradnością.
- Rosi.. - zakryła dłońmi twarz. - kocham cię.
- i dlatego mnie bijesz? to j-jest psy.. psychiczne. - wzięła oddech.
- maleńka.. - otarłem jej łzy. - chodź. - wziąłem ją na ręce i bez słowa wyszliśmy z domu Louisa. napisałem mu tylko esemesa i złapałem taksówkę.
- na Dream Street. - mruknąłem i głaskałem moje słońce po głowie. skuliła się. kiedy wysiedliśmy popatrzyła na mnie po raz pierwszy odkąd wsiedliśmy do auta.
- przytul mnie. - jęknęła i wpadła w moje ramiona. delikatnie ją złapałem i zawlokłem do domu. stęskniłem się. 
- Harry.. - szepnęła moja mama.
- cześć mamo. - na moich policzkach pojawiły się dołeczki. zaśmiała się i wytrzepała fartuch. spojrzała na Rose. - a to.. moja - wziąłem głęboki oddech. - Rosaline. - mama sztucznie się uśmiechnęła i powitała Rosi. prawie zapomniałem jaka ona jest. popatrzyłem na białe ściany. przejechałem ręką po poręczy schodów. w moich oczach zaświeciły łzy. zastanawiam się czy mama miała mi za złe, że nie odwiedzałem jej od jakiś dwóch lat. popatrzyłem z zazdrością na moją Ross. mama chyba jej coś gotowała. westchnąłem. jestem ciekawy czy mi wybaczy. - mamo, moglibyśmy u ciebie.. zamieszkać na jakiś czas?
- coś się stało? - spytała podejrzliwie.
- robimy.. remont. - nie chciałem jej wszystkim martwić.

- nie ma problemu.. może wreszcie narobisz trochę masy. - objęła moją dłoń. nienawidzę jej. z całego serca.
- mamo. - wypowiedziałem te słowa z trudem. złapałem Rose za rękę. była cała szczęśliwa. czy kobiety w ciąży zawsze będą zmieniać nastrój co pięć minut? jęknąłem i zaprowadziłem ją na górę. - to mój pokój. - wprowadziłem ją na poddasze. rozejrzałem się po moich rupieciach. mama zawsze narzekała żebym to stąd zabrał. Rosaline usiadła na łóżku i ze smutkiem patrzyła za okno.
- boli mnie brzuch. - skrzywiła się. znowu ją zdenerwowałem... jak mogłem.
- wybaczysz mi? - w moich oczach nazbierały się łzy.
- nie. - słowa bolały bardziej niż cokolwiek.
- dlaczego? - bałem się.
- uderzyłeś mnie. - oparła się głową o ścianę i wypuściła powietrze.
*dwa dni później*
- Ross, co ty do cholery robisz? - stała sama na balkonie. moja mama chyba pojechała do sklepu. nie odpowiedziała. wytrąciłem papierosa z jej ręki. - oszalałaś? - jęknąłem
- nie powinno cię obchodzić co robię.
- Rosi nawet nie wiesz jak mi zależy.
- mam to w dupie. - wiem, że tego nie wiedziała. to moja wina.
- proszę cię. chodź i zjedz tą rybę.
- dlaczego nigdy mi nie przedstawiłeś mamy?
- bo nie ma po co. - oparłem się o barierkę. - ty na tej samej zasadzie nie przedstawiłaś mi taty. - objąłem ją w talii. - Rosaline, proszę cię wybacz mi. - jej oczy paliły. znałem odpowiedź.
- Harry...
- nie gniewaj się. - chciałem popatrzeć jej w oczy ale się odwróciła.
- nie zasłużyłeś.
- Rosi... obiecuję, że nigdy więcej.. - zacząłem zaciskając palce na barierce.
- przestań obiecywać. zacznij się zmieniać Harry. dorośnij. proszę.
- a ja proszę tylko o to żebyś mi wybaczyła.
- powiedz mi co to za kobieta do cholery, Harry. - patrzyła błagalnie swoimi bezdennymi jak morze oczami. westchnąłem. mocniej ją przytuliłem.
- ja chyba z nią kiedyś spałem. - nie poruszyła się. - RAZ. to na pewno nie moje dziecko. - panikowałem. - udowodnię to.. jakoś. - po jej policzku spłynęła łza, ale natychmiast ją otarła. - kochanie.. ja wiem, że tobie się całe życie wali ale.. ja to czuję. wiem, że to nie moja córka. musisz mi zaufać.
- cały czas mnie okłamywałeś. -wbiegła do mieszkania. nachyliłem się nad poręczą smutno patrząc przed siebie. nagle.. straciłem równowagę, poczułem, że spadam.
dziękuję za motywację komentarzami i wyświetleniami. to cieszy./Stylesowa

piątek, 16 maja 2014

rozdział 50

*oczami Harrego*
- co? - podbiegłem do niego.
- chodź.. - kiedy wyszliśmy z piwnicy Louis wychrypiał - ktoś do ciebie przyszedł - ostrożnie podszedłem do drzwi.
- dzień dobry... -  rozejrzałem się. zauważyłem malutką dziewczynkę, góra 4 lata.
- cześć tatusiu. - wskoczyła mi na ręce.
* oczami Rosaline*
wyszłam na górę i zobaczyłam Harrego z jakimś dzieckiem.
- kto to? - zanim dokończyłam pytanie do pokoju weszła czarnowłosa kobieta. delikatnie się do mnie uśmiechnęła i wskoczyła Harremu na plecy.
- cześć kotku.. - pocałowała go w szyję. wypuściłam gwałtownie powietrze.
- Co?! - Harry wydawał się być równie zaskoczony jak ja. popatrzyłam na niego niedowierzająco.
- ja.. je widzę pierwszy raz na oczy.. - jęknął. - odwróciłam się, żeby nie widział moich łez i pobiegłam do Niny.
*oczami Harrego*
-k-kim pani jest?
- Nikolett.. nie pamiętasz skarbie? - uśmiechnęła się zmysłowo i pogłaskała córkę po głowie. - a to nasz skarb... Carmen. - popatrzyłem z przerażeniem na schody.
- nie wiem kim jesteś..
- wiesz. nie chcesz tego przyjąć do świadomości.
- spierdalaj. - krzyknąłem na nią. panikowałem. niszczyła mi życie. na moje nieszczęście doskonale wiem kim jest.
- nie odnoś się tak do mnie Harry, koteczku. jak odbudujesz sobie domek to wpadnę. - mrugnęła i wyszła z małą na rękach. skąd ona wie o naszym domu.. ukryłem twarz w dłoniach. drżały mi wargi. do tego wściekła Rose wbiegła po schodach.
- kto to kurwa był?
- spokojnie. - przyciągnąłem ją do siebie.
- kto?
- nie wiem. - skłamałem
- jasne.. - szarpnęła ręką.
- Rosi.. w związku najważniejsze jest zaufanie. kocham cię. - jej usta były wygięte w wąską linię. patrzyła mi ze smutkiem w oczy.
- nie wierzę ci. przepraszam. - posadziłem ją sobie na kolanach.
- Rosaline uspokój się. - wyładowywałem nerwy.
- jak widzisz to nie ja nie panuję nad emocjami. - wredna suczka.
- zamknij się.
- Harry, mówiłam.
- powiedziałem żebyś była cicho do cholery. - wstała. - siadaj. - złapałem ją za rękę.
- nie. - wkurzyła mnie.
- siadaj, kurwa. - w jej oczach błysnęła wściekłość
- uspokój się Harry.
- ty mi nie mów co mam robić! - wytknąłem jej palcem.
- jesteś żałosnym kołkiem. - uderzyłem ją. upadła. zasłoniła kolanami twarz i z przerażeniem patrzyła w moje oczy. krztusiła się.
- sama jesteś żałosna. - powiedziałem przez zęby. widziałem, że jest cała czerwona. kiedy udało jej się nabrać oddech do płuc wyjąkała.
- zachowujesz się jak małe dziecko. r-rozwiązujesz wszystko siłą. - połykała łzy.
- nie prawda.-  sprzeciwiłem się chodź wiedziałem, że miała rację.
jej twarz spuchła. 
- to powiedz mi co to b-była z kobieta? - syknęła. patrzyłem się w jej oczy. ranię ją.
- nie wiem.
troszkę ciężko pisać mi ostatnie rozdziały. chyba nie mam weny. to prawda. oprócz tego muszę was przeprosić za nieregularność. pokłóciłam się z mamą po zebraniu i nie miałam dostępu do komputera./Stylesowa

poniedziałek, 12 maja 2014

rozdział 49

*oczami Harrego*
czułem jej łzy na policzku. stanąłem w bezpiecznym miejscu i odetchnąłem. przekręciłem jej głowę tak aby nie musiała tam patrzeć. 
- obiecuję, że teraz ich zabiję.- łkała jeszcze głośniej. - Rosi.. słońce. nie płacz. - wytarłem rękawem marynarki łzy mojej malutkiej. przycisnąłem jej twarz do swojego torsu i kołysałem w ramionach. poczułem wiatr. całowałem jej czoło i zastanawiałem się co robić.
- Louis.. - szepnąłem do słuchawki.
- tak Hazz? - wyglądało jakbym mu coś przerwał...
- nasz dom.. - przykryłem ręką słuchawkę i rozejrzałem się w poszukiwaniu Rosi. - wysadzili go. - mój głos zadrżał. wszystko co miałem. wszystko, przepadło w jednej chwili. cała praca.
- czekaj..cie. zaraz będę. - rzuciłem telefon w trawę i oparłem się o drzewo. Rose przycisnęła głowę do mojej piersi. jebać to. kocham ją. to wszystko czego potrzebuje. 
- kocham cię. - nawet nie reagowała. wszystko nią wstrząsnęło.ukryłem twarz w dłoniach. 
- t-tam mogliśmy być my.. nic teraz nie mamy. - patrzyła na horyzont.
- mamy siebie. - przytuliłem ją. było mi przykro. tyle pracowała nad ogrodem i domem. - kupię ci ładniejszy dom. będzie tylko nasz. - pomyślałem ze wstydem o nich.. wszystkich. nie ważne.
- Harry...  - odgarnęła włosy za ucho. - skoro... planowałeś ślub.. to kiedy?
- zobaczysz. - delikatnie się uśmiechnąłem - Louis jedzie. - podniosłem ją z ziemi. 
* w piwnicy Louisa*
*oczami Rose*
byli już wszyscy. ze znużeniem wpatrywałam się w Zayna. jak zwykle mieli jakieś popieprzone plany. nawet nie miałam siły słuchać. ziewnęłam. Harry mocniej mnie ścisnął za udo i coś szepnął.
- kochanie.. - rozejrzał się nerwowo. - boli cię?

- troszkę.. - czemu on musi się tak martwić.
- posłuchaj misiu, ustalimy tylko jak się ich.. pozbyć i pójdę z tobą spać. nie stresuj się.
- bez przesady. - syknęłam i oparłam się o ścianę. w jego oczach pojawiła się wściekła zieleń. odwróciłam wzrok. patrzyłam na śpiącą Ninę. kiedy skończyli zawlokłam się do materaca. i zwinęłam się w kuleczkę. boli mnie głowa. westchnęłam.
- no chodź misiu. - przytulił mnie. wiem, że kocha te moje ciążowe humorki. leżałam na jego umięśnionym torsie. kręciłam na palcu loczki. - maleńka..
- tak? - szepnęłam.
- jutro.. nie będzie mnie całą noc. - poczułam jak napływają mi łzy do oczu.- przekonałem Louisa, że nie musisz iść na akcję. 
- uważaj tam. - położyłam głowę i wpatrywałam się w ciemność.
*rano*
- Harry, wstawaj pajacu. - Niall prawie na nas skoczył. przestraszyłam się. stęknęłam i popatrzyłam na swój brzuch. oparłam się na łokciach. poczułam usta Harrego na policzku.
- chodź kotku. - podniósł mnie. Louis biegł tu jak oszalały. prawie spadł ze schodów. popatrzyłam się na Harrego..
- mamy problem. - stęknął chłopak.
/Stylesowa

niedziela, 11 maja 2014

rozdział 48

- c-co? - spytała zaskoczona Nina. trzęsłam się. zobaczyłam Harrego opierającego się o drzwi wejściowe.
- Rosi? - popatrzył na mnie. - chodź. - podeszłam. wziął mnie w ramiona i pocałował w czoło. 
- co ty robiłeś? - wyjąkałam. nie miałam na nic siły. on obściskiwał jakąś dziewczynę. wiedziałam to.
- planowałem nasz ślub. - przed dom wyszła wysoka brunetka poprawiając spódnicę. uśmiechał się. jakoś mu nie wierzę. - chodź kochanie.. 
* dwa dni później*
 nie ufam mu. 
- kotku zrobiłem ci herbaty.. - zapukał ostrożnie do sypialni.
- dzięki. - oglądałam jakąś gazetę. otworzył okno i usiadł na łóżku.
- rozchmurz się.
- nie. - popatrzyłam na niego i oparłam głowę o poduszkę. pogłaskał mój brzuch.
- kocham cię.. i naszego szkraba. - pocałował mnie. poczułam delikatne podniecenie. chyba się stęskniłam. wpadłam w jego silne ramiona i leżałam. położyliśmy się na pościeli i patrzyliśmy sobie w oczy.
- też cię kocham - wymruczałam. bawił się moimi włosami. 
- poszłabyś dzisiaj ze mną na kolację? - zaproponował.
- tak. - wziął moją rękę i położył sobie na torsie. - i co zaplanowałeś na ten nasz ślub? - delikatnie się zmieszał.
- zobaczysz. - pocałował moje udo i wyszedł z sypialni. jak ja tego nie lubię. zeszłam na dół i usiadłam na fotelu. gorące słońce wpadało przez drzwi na taras.- zjesz coś? musisz się zdrowo odżywiać. - dostał świra od kiedy jestem w ciąży. - a potem pójdziemy na chwilę pobiegać. 15 minut. - jęknęłam i zakryłam ręką oczy. - coś nie tak? - klęknął przy mnie.
- boli mnie. - pogłaskał moje biodra.

- wiem, że nie chcesz iść biegać. - zaśmiał się.
- Harry...
- Rosi.. - pocałował mnie i przyniósł mi sałatkę. - zjedz misiu. - posłusznie wzięłam widelec. - idę do pracy. - spuścił wzrok. - przepraszam. musisz tu sama siedzieć.
- mogę pójść...
- nie. nie ruszaj się. zawsze masz durne pomysły. a po drugie gdyby coś ci się stało.. - durne pomysły.. pieprzony zazdrośnik. odstawiłam jedzenie i związałam włosy w kitkę.
- no to pa. - warknęłam i włączyłam telewizję.
* wieczorem*
założył marynarkę i patrzył na mnie wyczekująco.
- idziesz? 
- po co?
- jezu Rose.. - zakrył twarz ramieniem. - ubieraj tą sukienkę.
- naprawdę potrzebna jest ci ta sukienka? przecież będziemy tam tylko ty i ja.
- ja i ty. - przygryzł moją wargę i podniósł mnie na ręce. - chodź maluchu. jesteś wspaniała. 
- dobra przebiorę się. tylko dla ciebie. - założyłam ją. była piękna. tak się starał. była długa prawie do kostek. spięłam delikatnie moje krótkie włoski i patrzyłam na odbicie w lustrze. nie było jeszcze widać brzucha. spochmurniałam. wyszłam z łazienki.  Hazz podał mi rękę.
- wyglądasz na prawdę pięknie. - uśmiechał się. odwzajemniłam to delikatnie i wyszłam z mieszkania. kiedy zamykał dom usłyszałam moje "ukochane" pikanie. nerwowo się rozejrzał.- nie tym kurwa razem. - złapał mnie w talii i biegł przed siebie. wszystko co widziałam to dym.
/Stylesowa

piątek, 9 maja 2014

rozdział 47

z sykiem wypuściła powietrze z ust.
- co? - gwałtownie wstała poprawiając spódnicę.
- spokojnie. - chciałem ją znowu do siebie przyciągnąć.
- dlaczego? - zmarszczyła czoło.
- bo chciałbym..
- pieprz się. - skrzywiła się. biegła wycierając  rękawem łzy. po prostu wyszła z domu. cholera. nie może się denerwować. po co to zrobiłem... zadzwoniłem na jej telefon. rozłączyła się. ubrałem kurtkę i wybiegłem na ogród. rozglądałem się po ulicy. nie było jej. usiadłem przy stole i podparłem głowę rękoma. gdzie ona pobiegła? przygryzałem wargę i myślałem..
- Nina? - zadzwoniłem 
- tak?
- jesteś w domu?
- nie..
- gdzie?
- w centrum handlowym.. a co?
- nic. - uciąłem i pobiegłem do auta. wjechałem na parking i wszedłem do środka. przeczesałem palcami włosy i rozejrzałem się.. widzę. była na parterze. chyba mnie nie widzi. uśmiechnąłem się i pomachałem. zjechałem windą i wpadłem w jej objęcia.
- puść! - wrzasnęła mi do ucha.
- czemu kochanie?
- nie mów tak do mnie, umówiłam się z Niną kuta..
- nie odzywaj się tak do mnie. - odepchnąłem ją od siebie. prawie upadła. jezu, ciąża. - aniołku..
- zostaw mnie! - biegła na oślep. ludzie się na nas patrzyli. czemu wszystko dzieje się tak szybko? napisałem do Niny żeby przyprowadziła Rosi jak już się uspokoi i wróciłem do domu.
* oczami Rosaline*
pocałowała mnie w czoło i wzięła do samochodu.
- jedziemy do mnie. - nacisnęła gaz i pojechała. - co się stało?
- nic. - odwróciłam wzrok. patrzyłam w lusterko, miałam całe opuchnięte powieki.
- nie chcesz nie mów. - westchnęła i zaparkowała pod domem. - chodź. - zmrużyłam oczy od kującego słońca. weszłyśmy do jej domu i usiadłyśmy na łóżku. - odezwiesz się? - wydawała się lekko poirytowana. - Ross...
- no już.
- powiedz.
- zerwał ze mną oświadczyny. - ukryłam twarz w dłoniach i czekałam aż coś powie.
- tylko tyle? - patrzyła mi w oczy.
- jestem w ciąży. - czemu wszyscy tak samo reagują. zmarszczyła czoło i oparła się o moje ramię.
- to wspaniale. - otarła jakąś łzę i uśmiechnęła się. - zazdroszczę ci. - ciężko oddychała.
- po prostu szybko się zdenerwowałam. - przygryzła wargi i patrzyła  na mnie oczami pełnymi łez. - co się stało?
- nic. - przytulałam ją.- jesteś najcudowniejszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam. - pocałowałam ją w czoło i głaskałam po plecach. 
spędziłam u niej kilka dni. nie chciałam tam wracać. tylko się denerwuję. 
- zrobiłabyś coś dla mnie? - spytałam Niny rozpalającej kominek.
- jasne. - uśmiechnęła się.
- spal to. - podałam jej fotografię.
- jest piękne. - uśmiechnęła się. na jej twarzy tańczyły cienie od kominka.
- proszę..
- nie.
- czemu?
- bo zapcha komin. - zaczęłyśmy się śmiać. przytuliła mnie. - i tak tego nie zniszczę. cudownie wyglądacie. masz do niego wrócić. dzisiaj. zawiozę cię.
- mogłaś po prostu powiedzieć, że ci przeszkadzam w domu. - znowu się zaśmiała i złapała moją rękę.
- on się na prawdę stara. to najlepszy ojciec jakiego mogłaś wybrać dla dziecka. 
- jak bardzo chcesz..
* pod domem Harrego*
stałam pod drzwiami i przygryzałam nerwowo wargę...
- no wchodź.. - mrugnęła do mnie. wahałam się. nacisnęłam klamkę. ostrożnie weszłam do salonu. jedno spojrzenie. zbiło mnie  z nóg. pobiegłam prosto w ramiona Niny.
/Stylesowa

czwartek, 8 maja 2014

rozdział 46

- kiedy mi zamierzałaś powiedzieć? - powiedziałem z wyrzutem lekko ją odtrącając. zaczęła jeszcze mocniej płakać. pogłaskałem ją po plecach. - cicho aniołku. - szepnąłem i znowu wziąłem ją w ramiona. słabo się uśmiechnąłem.
- nie chcesz tego prawda? - wydukała.
- chcę. - pocałowałem ją. 
* dwie godziny później*
- Niall? do cholery otwieraj! - oparłem się o drzwi od ich domu. chwilę później Niall otworzył mi w samych bokserkach uśmiechnąłem się. walnął mnie w twarz i coś warknął.
- o co chodzi?
- Nina dzwoniła żebym przyjechał. - tłumiłem śmiech.
- to nie jest zabawne pajacu. chyba nam się zepsuł kibel.. - nie wytrzymałem i wybuchłem jeszcze głośniejszym śmiechem. - co ci tak wesoło?
- nic. 
- znasz się na tym?
- nie. dzwonimy po hydraulika?
- okej.
- tylko się ubierz. - mordercze spojrzenie blondyna.
- jeszcze słowo. - uśmiechnąłem się i wyszedłem. po drodze zajechałem jeszcze do Louisa.
- cześć.. - podniósł małą córkę na ręce.
- tak wpadłem.... nie chce mi się wracać do domu.
- czemu?
- szczerze? - patrzył mi w oczy.
- no.. - sprzątał jakąś kaszkę.. zamieniał się w niańkę. ukryłem twarz w dłoniach.
- gdzie Eleanor?
- na zakupach. - odparł szorstko. - co mi chciałeś powiedzieć? nie ma czasu..
- Rosi jest w ciąży. - prawie zakrztusił się powietrzem
- chyba tego chciałeś? - pogłaskał swojego malucha.
- ale ona teraz się nie może denerwować.. i boi się, że znowu poroni. 
- gratuluję - poklepał mnie po plecach.
- dlatego chcę odejść z gangu.
- co?!
- chcę, żeby moje maleństwo miało ojca.
- Harry nie możesz.
- mogę.. 
- nie. - zapędził  mnie pod ścianę i patrzył w oczy. w takich momentach się go bałem.
- Louis..
- jak odejdziesz, jeszcze bardziej ją narazisz. - warknął i odszedł. wsiadłem do auta i nacisnąłem gaz.
* w domu*
- Rose!
- tak? - zeszła po schodach.
- kocham cię. - wpadła w moje ramiona.
- ja też. ale obiecaj, że mnie nigdy nie zostawisz..
- Rosi... obiecuję. - patrzyła mi w oczy. usiadła na moich kolanach i pogłaskała swój brzuch. gładziłem jej uda. - ale jest jedna rzecz.
- tak? - delikatnie przygryzła wargę i czekała aż coś powiem.
- chciałbym zerwać oświadczyny.
komentujcie misie <3 :C / Stylesowa

środa, 7 maja 2014

rozdział 45

- Hazz naprawdę nie musisz.
- ja chcę. - złączył nasze usta. przez przypadek uderzyłam go brodą. zaśmiał się.
- auć.. - złapał moje ręce.
- jak chcesz misiu.
- zaczekajmy.
- nie ma na co. - pogłaskał mnie po policzku i zatopił się w papierach. 
* oczami Harrego*
* dwa tygodnie później*
- kochanie chciałbym porozmawiać. - ostatnio była jakaś cicha.
- tak? - przetarła opuchnięte oczy. przyjrzałem się jej uważnie.
- coś się stało? - posadziłem ją sobie na kolanach 
-  nie. - uciekała wzrokiem.
- na pewno?
- tak. - pogłaskałem ją po udzie.
- to się uśmiechnij. - delikatnie uniosła kąciki ust, po czym nagle wybuchnęła płaczem. wtulała się w moją szyję. głaskałem ją po plecach.- cichutko.. 
- no.. n-n.. ja..  - to nie był dobry moment na wyjaśnienia.
- spokojnie.  - wzięła głęboki wdech. i popatrzyła na mnie. otarłem jej łzy. - kocham cię.
- w-wiem. - jęknęła
- wszystko jest dobrze.
-n-nie. - znowu załkała. ukryłem twarz w dłoniach.
- kochanie.. powiesz o co chodzi? -  wyszła z pokoju. cudownie. oparłem kark o fotel i zamknąłem oczy. czemu ona musi być taka zamknięta w sobie. myślałem o tym co mogło nią tak wstrząsnąć. byłem pewien, zajebie temu, kto jej zrobił krzywdę.
- halo? - odebrałem telefon.
- ekhmm.. 
- tak? - powtórzyłem zirytowany.
- Harry?
- tak.
- tu Nina.. mogłabym porozmawiać z Rose?
- nie.. bardzo. - usłyszałem jej płacz z góry.
- co się stało?
- no właśnie nie wiem. - zmarszczyłem czoło.
- w każdym razie Niall chciał żebyś do niego wpadł. - szepnęła zmieszana.
- okej. - uciąłem. rozłączyłem się i odłożyłem komórkę. cholera. - Rosi.. czy ty mi powiesz co się stało. - pobiegłem do sypialni.
- nie. - zakryła się poduszką. ująłem jej twarz w dłonie.
- powiedz słońce. - patrzyła w bok. - Rosaline!
- nie krzycz. - jęknęła. spojrzałem na nią groźnie. podała mi jakiś przedmiot. odłożyłem go. - widziałeś?
- co? - wskazała palcem. moje serce stanęło. trzymałem to w drżących dłoniach. nie mogłem ochłonąć.  - j-jesteś w c-ciąży? - wpadła w moje ramiona. cała się trzęsła.
/Stylesowa

wtorek, 6 maja 2014

rozdział 44

poczułam intensywny zapach róży.
- tak cholernie tęskniłem. - ten zachrypnięty głos. do moich oczu napłynęły łzy. przytuliłam go mocniej.
- ja też. - pocałował mnie w policzek i wziął za rękę.
- to miała być niespodzianka. chciałem do ciebie przyjść. - podniósł róże do ust.
- kocham cię. - wracaliśmy wtuleni w siebie. - już nic ci nie jest? - delikatnie się uśmiechnął i głaskał mój policzek. wpatrywałam się w jego oczy. stanęliśmy.
- mam blizny, ale chyba nie widać ich tak strasznie. czasami jest mi słabo, wyszedłem na własne żądanie. - pocałował mnie  w czoło.
- tak się martwiłam.  - stanęliśmy pod naszym domem. bez niego wyglądał obco. czasami przychodziłam tam tylko posprzątać. ale z nim..
- co robiłaś jak mnie nie było? - rozpiął moją koszulę. delikatnie się uśmiechnęłam.
- Mieszkałam u Niny. - przygryzł moje ucho.
- i jak?
- bez ciebie smutno. - posadził mnie na blacie i pozostawił w samej bieliźnie. łobuzersko się uśmiechnął. - kiedy się wybudziłeś?
- trzy dni temu... nie odwiedzałaś mnie. - na chwilę zamarł i oparł się o moje udo.
- przepraszam. - pocałowałam go namiętnie. podniósł mnie a ja oplotłam go nogami.
- naprawdę tęskniłem. - klepnął mnie  w tyłek i się zaśmiał.
- ej.. - oparłam się plecami o jego tors i patrzyłam przez okno. czułam jego dłonie. bawił się pierścionkiem. spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem i westchnął.
- przepraszam, że tak wyszło. - zanurzył głowę w moich włosach. zastanawiałam się która godzina. nie byłam śpiąca.
- nic się nie stało. - szepnęłam z trudem. w rzeczywistości było mi przykro. jęknął i usiadł na kanapie.
- chodź misiu. - rozłożył ręce. od razu zajęłam tam miejsce. rozczochrał mi włosy i pocałował nosek. poczułam, że mu stanął. zaśmiałam się i ułożyłam na jego kolanach. - c-co?
- ty wiesz. - ugryzłam go w policzek. uśmiechnął się.
- nieee - jęknął z niedowierzaniem. - haha jesteś okropna. - pocałował mnie i delikatnie zdjął z kanapy. - zjadłbym coś.
- nie zmieniaj tematu... - oparłam się o stół.
- spokojnie mamy całą noc. - pokazał mi język i wyjął z lodówki kabanosy.
*rano*
obudziłam się naga w jego ramionach. kiedy się poruszyłam westchnął. 
- puszczaj. - zaśmiałam się. udawał, że śpi. dupek. oparłam rękę o jego tors.

- chciałabyś przeżyć skróconą wersję tego co w nocy? - powiedział zmysłowo. dość. uśmiechnęłam się, ale zanim cokolwiek zdążyłam zrobić brutalnie we mnie wszedł. nachylał się nad moją głową. - jesteś tylko moja... wiesz? - pocałował moje wargi. - kocham cię.
- ja bardziej. - jęknęłam.
* później*
siedziałam na jego kolanach. przeglądał jakiś papiery a ja bawiłam się jego loczkami. 
- wiesz co? - mruknął.
- co?
- chcę takich nocy do końca życia. jaką chcesz suknię ślubną? 
/Stylesowa

poniedziałek, 5 maja 2014

rozdział 43

- to on może.. - prawie się krztusiłam. przypomniał mi się ten dzień.
- to znaczy.. musi pani wyrazić zgodę na tę operację. - popatrzyłam w popłochu na Ninę. Była zaskoczona.
- ona zagraża życiu?
- w jego stanie jest ryzykowna. - cholera.. czułam, że mdleje.
- przeprowadźcie ją. - niech oni go uratują. czułam, że odpływam. chwilę później znalazłam się w ramionach Eleanor. głaskała mnie po policzku.
- wracamy do domu. - szepnęła i pociągnęła mnie za sobą.
* w domu Niny*
- myślisz, że to dobra decyzja? - wyrwałam Ninę z zamyślenia. siedziała z grobową miną przy oknie i popijała gorącą czekoladę.
- tak. - siedziałyśmy tak jeszcze z dwie godziny. w milczeniu. 
- Nini.. - Niall zszedł z po schodach i pocałował ją w policzek. jego wzrok mówił jakby "nie gniewaj się już" - wychodzimy na ak.. cję. - popatrzył na mnie ze współczuciem. jak ja tego nienawidzę. usiadłam głębiej w fotelu i bawiłam się rąbkiem koszuli. - wrócę w nocy. kocham cię. - zazdroszczę jej. tak strasznie. nie kłócą się, nie są w szpitalu, zawsze wszystko jest dobrze. westchnęłam cicho i przytuliłam się do poduszki.
- coś się stało? - spytała cicho Nina.
- nie. - odkąd TO się stało w tym domu panowała jakaś melancholia. mało rozmów, dużo milczenia. tylko stłumione głosy Nialla i Niny. może to we mnie panowała ta melancholia? szybko otarłam łzę nim ktokolwiek zdążył to zauważyć i zasnęłam.
- Ross! misiu! - śnił mi się Harry. głos mówił dalej. - zrobiłam naleśniki. - Nina. przeciągnęłam się i przyszłam do kuchni. 
- cześć. - uśmiechnęła się.
- z syropem klonowym czy dżemem?
- ze wszystkim. - delikatnie ją przytuliłam. jest zawsze kiedy tego potrzebuję.
- Niall śpi?
- tak. - spięła włosy w kok i podała mi talerz.- idziesz dzisiaj do niego?
- nie wiem... - grzebałam widelcem w jedzeniu. straciłam apetyt. było za słodkie.
- nie powinnam..
- nie. nie przesadzajmy, to nie jest temat tabu i w cale wszyscy nie muszą mi współczuć. bez przesady. - musiałam to wyrzucić z siebie. - smacznego. - napchałam usta resztą naleśników.
- hej panienki. - Niall ze swoim uśmiechem wkroczył do kuchni i oparł się o blat. puszczając oczko do Niny. przytłaczałam atmosferę w tym domu. zdecydowanie.
* 5 dni później* 
nie dostawałam żadnych telefonów. zdecydowałam się, iść do tego pieprzonego szpitala. ubrałam płaszcz. Niall i Nina siedzieli w sypialni. zadrżałam na myśl o chłodzie. najcudowniejsze było to, że jest środek czerwca. zamknęłam drzwi i popatrzyłam na gwiazdy. to mi tylko przypomniało. spojrzałam na pierścionek, i zaczęłam płakać. wsadziłam ręce do kieszeni, żeby nie musieć go oglądać i szłam przed siebie. wiatr rozwiewał moje włosy. dlaczego łzy tak bolą? kiedy weszłam na plac szpitala kierowałam się prosto do drzwi. pewnie sprzedadzą  mi jakiś tekścik, że nie ma teraz odwiedzin i, że jest 1 w nocy. westchnęłam i przyspieszyłam. nagle poczułam, że ktoś wskakuje mi na szyję. krzyknęłam. było tak ciemno, nie widziałam.
dla was misie :)/Stylesowa

niedziela, 4 maja 2014

rozdział 42

- strzelaj. - szepnęłam bez wahania i pobiegłam po chłopaków. wpadłam do sali Eleanor. ona spała a on siedział nad jej łóżkiem.
- Louis, oni tu są..
- gang? cholera. - zerwał się i przeładował pistolet. zbiegłam z nim na dół. zadrżałam kiedy usłyszałam pierwsze strzały. gdzie jest reszta? kątem oka zauważyłam Liama celującego z pistoletu. 
- idźcie do El! - krzyknął Zayn i oddał strzał. schyliłam się i biegłam po szarych szpitalnych kafelkach, słyszałam kroki Niny.
* dwa miesiące później*
chłopacy jakoś sobie  radzili bez Hazzy. było mi przykro patrząc jak słabnie. jednego dnia lekarz dał mi do zrozumienia, że umrze, jednak tak się nie stało. chyba mu się poprawiło. siedziałam na fotelu u Niny i przeglądałam gazetę. 
- Rose, idziemy do Eleanor? - nie chciałam siedzieć sama w domu, więc mieszkałam u Horanów.
- dobra, - podniosłam się i przebrałam dresy na jeansy. było dość chłodno, wiatr porywał śmieci z ulicy. przymknęłam oczy i nabrałam powietrza do płuc. to nie jest normalna czerwcowa pogoda. weszłyśmy do domu El i od razu powitał nas roześmiany szkrab. wzięłam go na ręce i bawiłam się grzechotką. lubię małe dzieci, są taki grzeczne, zwykle. 
- cześć. - dziewczyna pocałowała nas w policzek. zauważyłam, że szybko zrzuciła brzuch po ciąży. uśmiechnęłam się i popatrzyłam na ich salon. zmienił się w istny burdel. wszędzie zabawki, pieluszki, kaszka. przymknęłam oczy i wyobraziłam sobie mój dom w takim stanie. aż się wzdrygnęłam. - co u Harrego? - spytała ostrożnie.
- chyba lepiej. - wiem, że miały mnie za wariatkę ale ja widziałam poprawę.
- to.. dobrze. - popatrzyły po sobie.
- gdzie Louis? - spytała cicho Nina.
- razem z Zaynem. mówili, że idą coś załatwić. - siedziałam na krześle i głaskałam małą Rosi po pleckach. była taka drobna.
- byłaś już dzisiaj... u Harrego? 
- nie. - spuściłam wzrok.
- możemy go odwiedzić, jak chcesz? - poprawiłam bluzkę. nie mam siły na niego patrzeć.

- jak wam się chce. - mój głos brzmiał jakoś obco.
- no to idziemy. - starały się robić wszystko żeby mnie trochę rozerwać. Eleanor ubierała córeczkę a ja i Nina stałyśmy na dworze. popatrzyłam na jej blond warkocza. jest taki piękny.
- będzie dobrze. - złapała mnie za rękę i przytuliła.
* w szpitalu*
patrzyłam na jego powieki, byłam pewna, że się uśmiechał. wiem, że on wie, że tu jestem. bawiłam się jego ręką. dziewczyny siedziały cicho i usypiały malutką. pocałowałam Harego i wstałam.
- możemy iść. - oznajmiłam i wzięłam torebkę. spotkałam się z pełnym współczucia wzrokiem El
- na pewno? 
- tak. - w tym momencie weszła pielęgniarka i złapała mnie za połę płaszcza.
- pani... jest jego żoną? - popatrzyłam na dziewczyny.
- nie.. zupełnie. 
- jemu się poprawia, wyniki badań pokazują, że powinien stanąć na nogi jeszcze w tym tygodniu. - wiedziałam. delikatnie się uśmiechnęłam.
- to cudownie. - miałam łzy w oczach.
- musi tylko przeżyć ostatnią operację. - moje serce stanęło.
też was kocham <3 /Stylesowa

sobota, 3 maja 2014

rozdział 41

- Harry.. - jęknęłam. moje łzy tak strasznie bolały. bardziej niż na pogrzebie mamy. zamknął oczy. patrzyłam z niedowierzaniem na jego drżącą wargę. - nie poddawaj się.
- spokojnie.. - poczułam dłoń pielęgniarki na ramieniu. - zaczął działać środek usypiający. teraz musimy oczyścić jego rany i wyjąć śrut. - delikatnie się uśmiechnęła i poszła po lekarza. cicho odetchnęłam i wyszłam na korytarz. spotkałam się tam ze smutnym spojrzeniem Niny.
- i.. jak? - zaczęłam cicho szlochać. - spokojnie. - przytuliła mnie i delikatnie kołysała w swoich ramionach. kiedy ochłonęłam spytałam.
- a Eleanor?
- cholera.. jest źle. ten chuj podał jej jakieś środki przyspieszające poród... jej życie jest zagrożone. nie babram się w to za bardzo, nie znam się. ale po co on to zrobił? - podała mi papierosa. nabrałam powietrza do płuc.
- lepiej o tym tutaj nie rozmawiajmy.. - patrzyłam w jej oczy i bawiłam się dymem.
- ćśś, ktoś tu idzie. - usłyszałam kroki.
- panie do Eleanor.. Tomlinson? - popatrzyłyśmy po sobie. sztuczny uśmiech pielęgniarki nie mówił nic dobrego.
- tak - odchrząknęłam.
- proszę zgasić tego papierosa. - jej surowe spojrzenie mnie zmroziło. poszłyśmy za nią. kiedy weszłyśmy do sali zobaczyłyśmy El i małego skarba przy jej piersi. poczułam łzy w oczach. był taki podobny do Louisa. w tym momencie chłopak wpadł tu z korytarza.
- czemu nikt mnie do cholery nie poinformował, że..
- ćśś.. - uspokoiła go blada Eleanor. wpatrywała się w swojego aniołka. Podszedł do niej. lekko skrzywiła się z bólu i oddała małą w jego ręce.
- ona zawsze będzie taka czerwona i...
- Louis. - Nina szturchnęła go w bok. chłopak od razu się rozpogodził. dwójka dzieciaków. podszedł do El i wyszeptał jej coś do ucha. delikatnie się zarumieniła. podał nam córeczkę i wyszeptał.
- będzie miała na imię Rosaline.. jeśli pozwolisz? - poczułam się strasznie głupio. pogłaskałam aniołka po czole i skinęłam lekko głową.
- dlaczego?
- bez ciebie nie było by nas tutaj. - to takie słodkie.
- nic nie zrobiłam.
- nie prawda. - w głębi serca współczułam Ninie. stała jak kołek i wpatrywała się w zasłony. podeszła i poprawiła je delikatnie.
- prawda.. a na drugie imię chcielibyśmy jej dać Nina. - dziewczyna zesztywniała. zobaczyłam tylko jak jej
usta zmieniają się w wąską linię. wyszła z sali. popatrzyłam El w oczy. odwzajemniła moje przerażenie.
- c-co? - wyszeptała.
- spokojnie. - pielęgniarka położyła jej kompres na głowie. wybiegłam za Niną. dogoniłam ją zaraz przed drzwiami do wyjścia.
- co ty do cholery odpierdalasz? - spojrzałam jej zdyszana w oczy. oparłam się o zieloną ścianę.
- cicho. - wyjrzała przez okno i zadrżała.
- co?
- oni tu są..
- kto?
- wiesz. - popatrzyłam na pistolet w jej białych dłoniach.
/Stylesowa