Translate

piątek, 28 marca 2014

rozdział 22

*oczami Rose*
- co się stało? - podbiegłam do niego i uklękłam obok.
- skaleczenie. nic.
- jak skaleczenie? przecież widzę. - przymknął powieki.
- nic mi nie jest. - był blady, a z plamy na piersi wyciekała krew. rozdarłam koszulę i to co zobaczyłam zdecydowanie nie było skaleczeniem.
- postrzelili cię. - mruknęłam zdesperowana. trzęsły mi się ręce.
- nnie. - chyba zemdlał. delikatnie opuściłam jego głowę na posadzkę i pobiegłam do telefonu. cholera, do kogo dzwonić... na pogotowie? do Louisa? 
- halo?
- cześć, tu Rosaline. -przełknęłam ślinę.
- ymmm. hej ccoś sie stało?
- Harry, on.. zemdlał.
- coo? już jadę. - rozłączył się. nie dałabym rady przenieść nigdzie Harrego więc po prostu siedziałam obok niego na podłodze. Louis wpadł przez drzwi. kazał mi się gestem odsunąć od Harrego. płakałam. dotknęłam jego czoła. jezu, on był zimny jak trup. do domu weszła reszta chłopaków. otarłam łzy. wynieśli go bez słowa. 
- co mu jest? - mój głos był tak słaby, że nikt tego nie usłyszał. zapomnieli o mnie?
- chłopaki. - załamałam się. Niall mnie chyba usłyszał i został, reszta wyszła. oparłam głowę o jego tors i płakałam. pogłaskał mnie po plecach.
- nie martw się. nic mu nie będzie.
- ale..
- jeżeli spokojnie chodził przez jakieś pół godziny to znaczy, że śrut nie dosięgnął serca. wyjdzie z tego. uśmiechnij się. zawiozę cię do Niny. - nie odzywałam się. kiedy podjechaliśmy pod dom, poklepał mnie po nodze. - wychodź maleńka ja jadę do Harrego. zadzwonię do ciebie jak coś będę wiedział. ociągałam się jak mogłam. otworzyła mi Dani.
- cześć Rose! - wpadłam w jej objęcia.
- hej - mruknęłam.
- co się stało?
- a nie wiesz dlaczego wszyscy chłopacy pojechali?
- nie... a co?
- Ktoś trafił Harrego. - zbladła.
- wejdź. - zaprosiła mnie gestem. Nina przyniosła nam ciasto. - nic mu nie będzie. - uśmiechnęła się i potarła mój policzek. nie mogłam się na niczym skupić. nie słuchałam o czym rozmawiały. nie chciało mi się nawet jeść ciasta. rozglądałam się po pokoju ocierając łzy. co jakiś czas mnie pocieszały. w końcu poczułam w kieszeni upragnione wibracje telefonu. 
uśmiechnęłam się. czekałam na Harrego, strasznie się stęskniłam. no i się doczekałam. 
- cześć. - pomachał dziewczynom a na mnie groźnie spojrzał. o co chodzi? wziął mnie za rękę i wyprowadził z domu. weszłam do auta i się do niego uśmiechnęłam.
- bardzo cię boli kotku?
- nie. po chuja dzwoniłaś po Louisa. jest na mnie wściekły, że mu nie powiedziałem wcześniej.
- jakbym nie zadzwoniła do niego to byś się wykrwawił na śmierć. - poczułam lodowate łzy spływające po policzkach.
- nie mogłaś zadzwonić na pogotowie?
- i tak by się dowiedział. a po drugie, jeśli was szukają, to policja mogła..
- zamknij się. wyszło na to samo. - tym razem nie będę siedzieć cicho.
- a co? miałam cię tam zostawić? przestań się do mnie tak odnosić.
- jak?.
-. kurwa, ty w ogóle mnie nie szanujesz. - zwolnił.
- to wysiadaj.
- nie.
- rób co mówię.
- bo co? - nasza kłótnia wyglądała jakbyśmy byli dwójką rozwydrzonych przedszkolaków. - wróciłeś ze szpitala i nagle jesteś wielce obrażony. co ci tam zrobili.
- odpieprz się.
- może masz okres kochanie? - uśmiechnęłam się do siebie w lusterku.
- nie odnoś się tak do mnie suko.
- a ty do mnie możesz się "tak" odnosić?
- tak.
- za kogo ty się kurwa uważasz. -ukryłam twarz w dłoniach. - zachowujesz się jak obrażona księżniczka. co ci nie pasuje?
- ty! - tego było za wiele. chciałam coś zrobić, ale poczułam, ze Hazz traci panowanie nad autem. wszystko co widziałam to drzewo naprzeciwko mnie.
/Stylesowa


3 komentarze: