Translate

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

rozdział 36

drżałam, kroki były coraz bliżej. wbiłam paznokcie w tors Harrego i szepnęłam mu do ucha.
- Hazz. -mój głos drżał. schowałam się pod kołdrę. nieznana mi osoba weszła do pokoju. skuliłam się, podeszła do łóżka i potrząsnęła barkami Harrego.
- Styles! - usłyszałam znajomy głos. - wstawaj! - delikatnie wysunęłam się z kołdry i popatrzyłam na zmęczoną twarz Louisa. kiedy mnie zobaczył lekko się zmieszał. przypomniałam sobie, że jestem naga. owinęłam się w kołdrę i spojrzałam na niego z uwagą.
- Harry się nie budzi. przestraszyłeś mnie. - jego warga zmieniła się w wąską linię.
- wiesz co mu jest? - potrząsnęłam głową. - ubieraj się. - powiedział szorstko i stanął tyłem. serio? wstałam z łóżka i podreptałam do szafy. kiedy skończyłam podbiegłam do Harrego. Louis siedział obok niego i sprawdzał mu puls. - cholera..
- co? - spytałam cicho.
- ktoś go otruł. - jeszcze raz na niego popatrzył i stwierdził. - ewipan. - zadrżałam, to narkotyk otępiający, ale kto? - idziemy. - sprawnie wyjął Harrego z łóżka i wstał z nim na rękach. spojrzałam na niego. był nagi, Louisowi to nie przeszkadzało.. dziwnie się z tym czułam.
- Louis.. a może ja bym go.. ubrała? - odchrząknął. chyba zrobiło mu się głupio.
- jasne. - zrobiłam to szybko i poszłam do auta Lou. położył Harrego na tylnych siedzeniach. 

- a tak, właściwie to co się stało, że zakradasz się do naszego domu w środku nocy? - patrzył na jezdnię. - Louis.
- przecież słyszę. - był trochę poirytowany. no oczywiście mi nic nie będzie mówił.
- Louis, co się do cholery stało? jakaś akcja? gang? policja? powiedz  mi.
- to moja sprawa. - bawił się swoimi palcami na kierownicy. 
- nie Louis. wlazłeś nam do domu, o trzeciej w nocy. - patrzyłam na zegarek w aucie.
- bo El, ja się na tym nie znam.. no bo.. - przypomniałam sobie o ciąży Eleanor. - chciałem spytać Harrego o radę. a.. nie wiedziałem, że ty.. znowu.. z nim. - jezu czy on ma problemy z mową. co on gada?
- okej. - patrzyłam przez okno. denerwowałam się. wszystkim. prawie wbiegłam do mieszkania. odszukałam sypialnię Elounor i podbiegłam do El. nie znam się na tym.. ale ona chyba rodzi. jęczała. boże. zadzwoniłam po karetkę.
- Eleanor, spokojnie. - głaskałam ją po plecach. trzymała się za brzuch i strasznie płakała. 
- w-wody mi.. - patrzyła w sufit.
- ćśś. -  nie znam się na tym. - pogotowie już jedzie. - szepnęłam. czasami się zastanawiam czy Louis jest idiotą. jak mógł ją tu samą zostawić. w tym momencie właśnie on wszedł tu z Harrym na rękach. mina Eleanor, bezcenna. - Louis, ona rodzi. - prawie upuścił Harrego na podłogę.
- c-co? - jęknął. - to niemożliwe.
- będziesz tatusiem. - uśmiechnęłam się delikatnie głaskając El po brzuchu.
- ale to jeszcze nie czas. - był cały blady, trochę jakby się dusił.
- dla ciebie też wezwać karetkę? - popatrzył porozumiewawczo na Eleanor, biedna położyła się teraz na plecach i patrzyła na lampę. kiedy wreszcie przyjechali, udzielili porad Tomlinsonowi a potem zabrali ich do karetki. jak zawsze. zostałam sama z leżącym na kanapie naćpanym facetem. 
- ja pierdole.. - jęknęłam. wtedy usłyszałam trzask szyby w pokoju obok.
/Stylesowa

2 komentarze: