Translate

czwartek, 23 stycznia 2014

rozdział 10

Spiorunowałem moją baby ostrym spojrzeniem, a ona cofnęła się o kilka kroków, tym samym stając na donicę. Straszny huk wypełnił pomieszczenie.
-co ty robisz? – wrzasnął jeden z tych facetów Biegnąc przed siebie. Chyba nie wiedzieli co się dzieje. Spuściłem rolety antywłamaniowe tym samym blokując przenikanie zimna przez dziurę w szybie. Zadzwoniłem po naprawczy serwis. Jutro powinni przyjść westchnąłem i poszedłem do kuchni, a tam spotkałem wzrok przerażonej Rose.
-poszli sobie?-rozejrzała się nerwowo.
-nie. Zaprosiłem ich na herbatkę. Głupia jesteś? Proszę cię.
-prze.. Przepraszam. – usiadłem naprzeciwko i spojrzałem w jej zachmurzone oczy.
-Rosaline, kto to był?
-nie mam pojęcia..
-nie wierzę ci. Ja już ci po prostu nie wieże. Straciłem jakiekolwiek zaufanie. Wracaj do siebie. Ta ciotka ciebie w ogóle nie pilnuje?
-nie.. proszę cię ja tam będę sama. Matt pojechał na studia a ciocia na miesiąc do Kanady. Po prostu jestem już duża. – łobuzerski uśmiech.- uwierz.
-nie wierzę ci. wypierdalaj kochanie.
-nie pierdol, bo rodzinę powiększysz.
-po prostu mnie wkurzyłaś.
-no okej.. te siniaki.. oni.. raz chcieli mnie zgwałcić. No i na tej imprezie ich zobaczyłam dlatego zaczęłam uciekać. – smutek w głosie dodawał szczerości, tym chaotycznym słowom. Uwierzyłem jej
- boże jak ty się zmieniłaś. – westchnąłem i przytuliłem Rosi.
- to dobrze?
-czy ja wiem? Te włosy.. jutro idziesz do fryzjera. A tak to .. no wiesz lubię takie. Niegrzeczne. Hah, kochanie. Ja bym ciebie kochał nawet jakbyś się na łyso zgoliła. Chodź na górę. – posłusznie podreptała po schodach.-idziemy się wykąpać?
-my?
-no….   I jednak się aż tak nie zmieniłaś. Przynajmniej w stosunku do mnie. –dziewczyna  uśmiechnęła się i poszła pod prysznic. Czekałem. Chyba mi się znudziło.  lekko się przestraszyła kiedy wbiegłem do dusznej łazienki. Odruchowo zakryła swoje nagie ciało, a ja tylko uśmiechnąłem się do siebie. Kiedy pozbyłem się  wszystkich ubrań wskoczyłem do kabiny i delikatnie ją objąłem. Jej jasna skóra była taka mięciutka kiedy ją przytulałem. Chciała mnie odepchnąć, ale Zrezygnowała, kiedy zrozumiała jak kurczowy jest mój uścisk. odwróciła wzrok.
-ej, musisz się przyzwyczajać do takiego widoku.- w odpowiedzi zacisnęła powieki i już chciała wyjść ale złapałem ją za rękę.
-Już się wymyłaś? A mydło?- Nalałem  trochę waniliowego mydła na dłoń i rozprowadziłem po pleckach Rosaline. Całą łazienkę ogarnął słodki zapach. Dziewczyna odwróciła się przodem a ja zacząłem myć jej piersi. Kiedy zjechałem w dół lekko pisnęła. Chyba chciała się zrewanżować. Wzięła szampon i zaczęła myć moje loczki. Kiedy spłukaliśmy z siebie pianę otuliłem moją księżniczkę ręcznikiem i zaniosłem do sypialni.
/Stylesowa


środa, 22 stycznia 2014

rozdział 9

 – słowa odbijały się echem po mieszkaniu. Nie chciałem jej dodatkowo zdołować ,więc uśmiechnąłem się słabo. – dowiedziałeś się pierwszy.
- kto jest ojcem? – głośno przełknąłem ślinę. Bałem się odpowiedzi.
- mój były chłopak. – westchnąłem i przytuliłem jej brzuszek. Nie było jeszcze żadnych wypukłości mógł być to co najwyżej pierwszy 1 miesiąc.-świat mi się trochę wali.. nie wiem co mam zrobić.
-mogę ci pomóc je wychować. Jako przyjaciel..
-nie. Ja już chyba zdecydowałam. – przerwała mi. Bałem się, że powie to słowo, że będzie chciała zniszczyć ludzkie życie. – oddam je do rodziny zastępczej. Nie będę go wychowywać. – mała łza spłynęła po jej policzku. Złapałem ją za rączki i pocałowałem w policzek.
-kiedy zerwaliście? Z twoim byłym..
-nie wiem. Tak jakoś. On nadal chce być ze mną. Ale jeszcze nie wie o dziecku.
- trzeba być świadomym, że jak się to robi bez zabezpieczeń to ma się potem ponosić odpowiedzialność. – Rosi spuściła wzrok.
- tak mamo. – delikatnie się uśmiechnąłem.
-nie chcesz spróbować wychować tego dziecka? Może ten twój. Chłopak. Jak się dowie to. Nie wiem. Je pokocha? Tak jak ciebie? – z trudem wypowiadałem słowa. Chciałem zamknąć się w pokoju i płakać. Dosłownie. Nie chciałem żeby z nim była.
-ja go znam. On jest.. –znowu łzy. Pogłaskałem ją po głowie i przyniosłem herbatę. Usiadła przy stoliku i głęboko odetchnęła. Przez jakiś czas milczeliśmy, po czym Rosi odezwała się słabym głosem.
- no chyba.. że ty byś mi pomógł i byśmy je wychowali. A ty byś był jego ojcem. – na te słowa uśmiechnąłem się i pocałowałem moje maleństwo. Usiadła mi na kolanach i zaczęła bawić się loczkami.
-chcę tego baby. Kocham cię. – zamknąłem ją w uścisku. Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, kiedy nagle usłyszałem dźwięk tłuczonej  szyby. Postawiłem Rose na podłodze i pobiegłem w stronę hałasu. Ktoś znowu rzucił kamieniem. Wyjrzałem za okno a tam stała grupka podpitych kolesiów. Syknąłem ze złości.
-Ej patrzcie to ten gejuch, z X-Factor. Hahaha – wrzasnął jeden z nich kiedy mnie zobaczył.
-oglądasz X-Factor? Idiota..- krzyknął drugi.
-cicho bądź debilu.-chłopak zaliczył siarczysty policzek.
-Czego wy tu kurwa szukacie? – spytałem.

-oddaj naszą dziwkę. – przeszedł mnie dreszcz. Odwróciłem się na pięcie i stanąłem twarzą w twarz z podsłuchująca Rosaline. 
:C /Stylesowa

wtorek, 21 stycznia 2014

rozdział 8

Wyglądała jakby się ostro naćpała. Taka była prawda. Wiem nie powinienem ale podszedłem. Podszedłem i zobaczyłem. Całowała się z jakimś chłopakiem. Byłem cholernie zazdrosny. Ale to już nie była moja Rosi. Miała jakiś tatuaż na łopatce i obleśne różowe końcówki włosów. W sumie to tatuaż mi się podobał ale to nie pora żeby o tym mówić. Rozdzieliłem ją i tego kolesia a ona z furią dała mi w twarz... I wtedy zobaczyłem w jej oczach przebłysk świadomości, poznała mnie. Po jej policzku spłynęła łza, ale odwróciła się i uciekła. Szukałem jej ale tłum był zbyt wielki. Aktualnie Caroline miałem głęboko w dupie. Zobaczyłem jej miodowe oczy ale bez słowa pobiegłem w stronę, w która mogła pobiec Rosaline. Wiedziałem, że nigdy nie będzie już tak jak dawniej. Czasu nie da się cofnąć, ale miałem tę cholernie głupią nadzieję. Nadzieję, że może jednak. Zrezygnowałem z poszukiwań. Nie miałem ochoty wracać do Caroliny. Chciałem wyjść z klubu, nagle zobaczyłem skrawek tej białej sukienki. Złapałem Rosi za ramię i wyprowadziłem na świeże powietrze. Na dworze było trochę zimno więc oddałem jej kurtkę.
-Rose.. ja naprawdę cię przepraszam. Nie chcę cię tracić.- wciągnęła głośno powietrze. Już myślałem, że mnie opieprzy, ale tylko wtuliła się w moje ramie a z jej oczu zaczęły kapać łzy.
- nie sądziłam, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę.. to ja przepraszam. – uśmiechnąłem się.
-kto.. kto to był?
-kto?
-no.. ten chłopak?
-szczerze? To nie wiem. – popatrzyłem w jej oczy z przerażeniem. – bo ja się chciałam wyluzować.. i tak to wyszło. Koleżanka mi doradziła. Dała mi jakieś tabletki a ja.. ja – salwa płaczu przerwała jej wypowiedź.  uciszyłem ją pocałunkiem. Tym razem wiedziałem, że tego chciała. Odwzajemniła go, i mocniej wtuliła się w moje ciało. Kiedy doszliśmy do mojego domu, posadziłem ją na blacie w kuchni.
-chcesz herbatę?
-tak.. – nastawiłem wodę i uważnie przyjrzałem się jej ciału. Miała siniaki. Pytająco na nią spojrzałem. – to nic.. spadłam ze schodów.. byłam pijana..
-co ty robisz ze swoim życiem. Po co ja cię zostawiałem?
-doskonale wiesz, że to moja wina..
-chciałbym, żeby było tak jak dawniej.. – namiętnie wpiłem się w jej usta. Nie mogłem już wytrzymać. przerwała pocałunek i zaczęła płakać. przytuliłem ją, ale ona mnie odepchnęła. Teraz to już wyła na pól dzielnicy. Złapałem ją za rękę chcąc ją pocieszyć, a ona spojrzała na mnie szklistymi oczami. Te słowa zmieniły całe moje życie.
- jestem w ciąży.
 proszę was komentujcie, wyrażajcie opinie w komentarzach, kocham was. / stylesowa


rozdział 7

*zapaliłam światło*
Krzyknęłam z przerażenia. Co on tu robił? Wbrew moim oczekiwaniom nie była to kochająca się para tylko… ON.
-jak..ty tu? –pisnęłam?
-magia. –spojrzałam na niego ze złością. – istnieje coś takiego jak SAMOCHÓD.
-to nie powód, dla którego leżysz w moim łóżku. –przeczesałam palcami włosy ze zdenerwowania.
-ja chciałem cię przeprosić. – wydukał pod nosem.
- a ja nie chce cię więcej znać.-wycedziłam przez zęby pod wpływem emocji. Harry bez słowa opuścił mój pokój. Nie mogłam zasnąć. Cały czas płakałam, a Sparky szczekał na podwórku chyba do rana.
Kiedy wstałam, wyglądałam jakby rozjechał mnie traktor. Dosłownie. Możesz się śmiać ale tak było. Rozmazana szminka, tusz i tapir z włosów. Weszłam do łazienki i nalałam wody do wanny. Gorąca kąpiel zmyła ze mnie trochę problemów. Weszłam d pokoju i zaczęłam się przebierać pociągając nosem. Wtedy o framugę oparł się skacowany Matt.
-co się wczoraj stało?
-nic.
-powiedz mi kurwa albo nigdzie dzisiaj nie wyjdziesz.
-nie mam takiego zamiaru.
-ty masz jakieś problemy? Boże o co chodzi…
-zaczynasz mnie wkurzać. Zgrywasz nie wiadomo kogo? mojego tatę? Wybacz ale nigdy nim nie będziesz.
-chłopak cicho się zaśmiał i zszedł na dół. Boże w co ja się wkopałam.
*oczami Hazzy*
Zajebiście.. przez jeden wieczór miałem już nigdy nie zobaczyć mojej księżniczki?
*półtorej roku później*
Nie widujemy się już z Rose. Raz tylko widziałem jak biegła do biblioteki, to przywołało masę wspomnień., nie chciałem żeby mnie widziała. Potem mieliśmy z chłopakami trasę po Europie. wszystkie fanki są cudowne, ale nadal nie mogłem zapomnieć o Rosaline. Zayn raz przyłapał mnie kiedy wspominałem tamto lato.. spytał o co chodzi ale ja go po prostu olałem. Nie wiem co się ze mną dzieje.

Szedłem szybkim krokiem pod ten klub.. miałem się tam spotkać z Caroline. To wyjątkowa dziewczyna, chłopaki strasznie chcą żebyśmy byli razem, ale ja wiem, że nic z tego nie będzie. No ok może po miesiącu spotykania się zacząłem coś do niej czuć. Kiedy wszedłem uderzyła mnie fala gorąca. Wszędzie spocone ciała i głośna muzyka. Zamówiłem sobie drinka i czekałem przy barze…. Wtedy zobaczyłem JĄ.

/Stylesowa

poniedziałek, 20 stycznia 2014

rozdział 6

-Ty szukasz podpasek?
-…
-…
-nie, tamponów księżniczko.- rzuciłam się na łóżko tym samym przytrzymując Harry’ego przed poszukiwaniami. Chłopak tylko się uśmiechnął i wtulił w moje poduszki.
-o której dzisiaj będziesz?
-a o której mam być?
-kiedy tylko chcesz.-odgarnęłam włosy za ucho i spojrzałam na niego uważnie.
- Matt się nie wkurzy, że nie będzie cię na imprezie?
- myślę, że bardziej się wkurzy jeśli dowie się, że byłaś u mnie.
*oczami Harry’ego*
DING DONG
-cholera.. już? – rzuciłem się do drzwi.-hej Rose.
-cześć. – oddała mi mój uśmiech, a ja przyniosłem przekąski.
-ktoś jeszcze przychodzi?-spytała stukając obcasami o posadzkę.
-nie. Tylko ty i ja.
-haha przestań debilu.
-no ale serio.- Rosaline zajrzała do kuchni i spojrzała na patelnię.
-to się nie przypaliło?
-co? Kurwa.. przepraszam cię. – kiedy dobiegłem do kuchenki było już za późno.
-może ja coś zrobię? A ty, zajmiesz się talerzami.
-okej. – wyglądała nieziemsko.. chyba zauważyła, że się na nią gapię.
-coś nie tak?
-niee. Ładnie wyglądasz.

-zwykle wyglądam brzydko?
-nie.. po prostu ja.. nie.-Rose chyba nie wiedziała co zrobić ze wzrokiem. Zaczęła ścierać ser do miski, a ja szybkim krokiem odszedłem do salonu.
*15 minut później*
-napijesz się czegoś?
-a co mi proponujesz? – uśmiechnęła się przebiegle.
- czerwone wino?
- okej. Przyniosłam grzanki.
-wyglądają smacznie – naprawdę byłem głodny, a cały dom wypełnił się teraz zapachem Mozzarelli i czosnku.. zapaliłem świece i odsunąłem krzesło Rosaline.
*po kolacji*
-chcesz obejrzeć jakiś film?
-dobra. – przesłodko się uśmiechnęła a ja włączyłem telewizor.
- może być trzy metry nad niebem?
- w odpowiedzi kiwnęła głową i usiadła na kanapie. Szczerze to ten film był dosyć nudny, więc patrzyłem się tylko na Rose. Zajadała popcorn i z ciekawością wyczekiwała kolejnych scen.
Spojrzałem na zegarek, już prawie 200. Dziewczyna chyba zrobiła się śpiąca i osunęła się na moje ramie. Wtuliłem się w jej chude ciałko. Nie mogłem się powstrzymać przed skradzeniem całusa z jej idealnie wykrojonych usteczek… może już zasnęła? Zbliżyłem się do jej twarzy i delikatnie dotknąłem jej policzka. Nagły ruch. Coś nie tak. Rose wstała jak na baczność i popatrzyła się na mnie ze wzrokiem mordercy. Nie zdążyłem mrugnąć okiem a ona już wybiegła z rozmazanym tuszem przez drzwi.
*oczami Rosaline*
„twoje życie jest sztywne. Weź wyluzuj” słowa Matta kołatały mi w głowie. Kiedy dotarłam do domu byłam w okropnym stanie. nie zważając na krzywe spojrzenia obcych ludzi doczłapałam do pokoju. Wszędzie głośna muzyka i ciemność to wszystko. Rzuciłam się na łóżko…. Ale tam ktoś był.
<3 /stylesowa






niedziela, 19 stycznia 2014

rozdział 5

Wbiegłam do domu jak oparzona.
-Matt, co ten pies robi w NASZYM ogródku?
-hah nie mów, że się go boisz.
-no nie.. ale on się ślini..
-nie mogę! Mamo słyszałaś Rose się boi psów.
-Matt przestań-pacnęłam go po głowie, a on jakby w odpowiedzi wyszczerzył się i pobiegł na górę. Ciocia zdawała się być bardzo rozbawiona całą tą sytuacją.
-To jest Sparky.-uśmiechnęła się a ja oczekiwałam dalszych wytłumaczeń.-mówiłam ci już…..CHYBA…, że dzisiaj wyjeżdżam..
-nie?
-no to teraz już wiesz. Jadę z moją koleżanką a Matt obiecał się zaopiekować jej psem podczas nieobecności.
-i ten pies.. Sparky. To on tak sobie może wchodzić do kuchni.. i obsikiwać meble?
-no dlatego chyba właśnie macie się nim zająć. – ciotka rzuciła tylko ostatnie spojrzenie na kundla, zabrała torbę i wyszła cała w skowronkach. Tymczasem ja zostałam z tym potworem. Mówiąc potworem mam raczej na myśli psa, a nie Matt’a chociaż kto wie.. i tak po całej tej dwójce musze sprzątać.
-Matt, jesteś tu?
-nie.
-ja się serio pytam. Mogę iść na wieczór do znajomych?
-to ty masz jakiś znajomych? Hah –(bardzo zabawne)- no dobra ale mnie się pytasz? Kobieto masz  16 lat. Ogarnij się. Bo jesteś strasznie sztywna. Ja dzisiaj robię imprezę. Baw się dobrze i nie wracaj przed wschodem słońca.
-lol to twoje dzisiejsze poczucie humoru.
-cicho.- mrugnął do mnie i wyszedł na spacer ze Sparkim. Zatopiłam się w lekturze i nawet nie zauważyłam kiedy Styles wparował do domu.
-ej, ślicznotko.-podniosłam głowę z nad książki i szeroko się uśmiechnęłam. – będziesz dzisiaj u mnie?
- jasne.
-liczyłem na trochę dłuższą odpowiedź. – uniósł palcem mój podbródek.
-jasne. – olałam go. Podszedł do jabłoni i zerwał owoc. Trochę się zdziwiłam kiedy ogarnęłam, że chłopak wyszedł. Rzuciłam lekturę pod cień drzewa i ruszyłam na poszukiwania. Siedział w MOIM pokoju i grzebał w MOICH rzeczach.
-co robisz? –spytałam maskując poirytowanie.
-szukam.
-czego?

-pomyśl.
/stylesowa

sobota, 18 stycznia 2014

rozdział 4

Kilka godzin później leżałam na wilgotnej trawie w ogródku. Postanowiłam się przejść.
-Matt, macie tu może na tej WIOSCE bibliotekę? – wrzasnęłam przekraczając próg kuchni
-może!
-…
- no tak.. mamy. to niedaleko z tond. Naprzeciwko warzywniaka. – Matt zbiegł do mnie po schodach
-to ja sobie idę. Pa hahah. – przytuliłam się do kuzyna.
- ee.. no okej. Tylko wróć za jakiś czas, bo chyba się zapowiada na deszcz.-wyjrzał za okno z miną znawcy.
-przestań hah.
-ale ja serio mówię.
-no pa. –Minęłam grupkę jakiś chłopaków, którzy Wołali za mną „no.. dupę ma niezłą!” nie zwracałam uwagi na zaczepki i przyspieszyłam kroku. Myślałam o jakimś filmie, który mogłabym obejrzeć wieczorem..
-Hej-usłyszałam ten głos.-Rose.. zaczekaj – dotruchtał do mnie Harry poczułąm motylki w brzuchu i wbiłam wzrok w ziemie.-c co się wczoraj stało?-spojrzałam na niego zmrużonymi od słońca oczami.
-nic
-no ale. To było .. nie wiem.
-nie twoja sprawa.
-zawsze jesteś taka nie rozmowna?
-O czym ty gadasz? – zatrzymałam się i przyjrzałam się jego zielonym tęczówką.
- sam nie wiem. – chyba się uśmiechnęłam. Zanim doszliśmy do biblioteki zdążył mi opowiedzieć  z pół swojego życia. Właśnie tak się zaprzyjaźniliśmy. Matt miał rację, rozpadało się. Na dobre.
-chyba musimy biec..- odrzuciłam mokre włosy do tyłu.

-mieszkam tu. Chodź. Napijemy się czegoś. – weszliśmy do mieszkania Stylesa… whow. Wszędzie fotografie z dzieciństwa Hazzy, ogromne przestrzenie, białe ściany.. nie zdziwiłabym się gdyby miał jacuzzi. Minął miesiąc.. może więcej. Nie pamiętam dokładnie. Było cudownie pływaliśmy w jeziorze, robiliśmy ogniska, śpiewaliśmy razem.. haha czy to nie dziwne, że taka dziewczyna jak ja zaprzyjaźniła się z HARRYM STYLESEM?
nie wiem czy wam się podoba.. proszę komentujcie obserwujecie. <3/Stylesowa

rozdział 3

Delikatnie się uśmiechnął. A ja zastanawiałam się czy piszczeć czy płakać. Pobiegłam na górę żeby nie zobaczył moich łez, ale jakoś po chwili sobie uświadomiłam, że wcale nie płaczę. Spojrzałam w lustro, wyglądałam całkiem normalnie. I nagle ta myśl uderzyła we mnie jak fala. To nie tylko był Harry. To BYŁ on. To był chłopak ze zdjęcia. Ja już go wcześniej znałam. Z moich oczu kapnęło kilka łez. Otarłam policzki i zeszłam do ogrodu ale Stylesa już nie było..
- Co ty? Coś się stało?
-yy.. nie. zadzwonił mi telefon –skłamałam.
- jasne Rose. Usłyszałabyś go z tond.. no boże co się stało.
- no nic. – uśmiechnął i spojrzał mi w oczy
- Ale jakby co to wal śmiało. – on mnie za dobrze zna , wie, że to mną wstrząsnęło, ale nie wiedział, że kochałam one Direction, że kochałam Harolda.
 – wiesz.. to mój kolega. W zasadzie ty też się z nim przyjaźniłaś... Kiedyś. I on ma teraz taki zespół. Fajnie grają.
-wiem… Może coś zjemy?
-ok. – Matt rozpalił ognisko i przyniósł kiełbaski. Zrobiło się ciemno. I jak zawsze ta atmosfera. Cholera, kocham to miejsce. Chyba zauważył, że zaczęłam się trząść z zimna. Otulił moje ciało jakąś stara bluzą i zaczął nucić little things. Brakowało mi jeszcze gitary. Spędziliśmy tak z 20 minut. W ogóle nie rozmawialiśmy. Chociaż w pewnym sensie to milczenie było rozmową. Kiedy ogień zgasł weszłam do domu. Matt został na zewnątrz i sprzątał. Zapaliłam światło w kuchni i wzięłam sobie jogurt. Nadal byłam głodna. Nie. Chwila. To nie głód. Przypomniałam sobie o Harrym. Tak bardzo chciałabym go jeszcze spotkać…
Obudziłam się. Leżałam na kanapie przykryta mięciutkim kocem. ziewnęłam i otworzyłam oczy. Matt siedział na fotelu i mi się przyglądał. Dziwnie się poczułam.

- zrobiłem śniadanie. – powiedział z dumą. Uśmiechnęłam się i poczułam słodki zapach miodu.
bardzo bym chciała żeby ktos tu zaglądał. kocham pisac, ale jeżeli nie będzie żadnych kom to usunę bloga :c/stylesowa

rozdział 2

Matt i Rose 
-Otwórz to- usłyszałam głos za plecami. Odwróciłam się na pięcie i stanęłam twarzą w twarz moim kuzynem Mattem. Roześmiałam się i wtuliłam się jego tors.
Podniosłam malutką kopertę i wyjęłam szare zdjęcie.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Z fotografii szerzyła się kilkuletnia Rosaline trzymająca za rękę Matta i tego chłopca z osiedla. Wszystko wróciło. przypomniałam sobie jak jeździłam do Cholmes Chapel z mamą na wakacje. Jak biegałam z kuzynami po polu, jak chodziłam do lasu, jak graliśmy w podchody po zmroku, albo jak Matt się o mało nie utopił w rzece.
-Idiota.-roześmiałam się i pobiegłam za Mattem na dół. Zjedliśmy pyszne naleśniki z nutellą. Oczywiście chłopak musiał we mnie rzucić swoim naleśnikiem. Postanowiłam się przebrać. Kiedy zeszłam do kuchni Matta nie było. Wybiegłam przez boczne drzwi na ogród. Słońce otuliło moją twarz promieniami. Rozejrzałam się nerwowo. „pewnie jak zawsze się ukrył – idiota. Ja go szukać nie będę” usiadłam przy stoliku i pogrążyłam się w myślach.
BOO!! – wrzasnął chłopak wyskakując z krzaków. – przynieść ci może kawę? Albo lody?
-idiota.
-co?
-nic, hah. Możesz mi przynieść kawę. –spędziłam naprawdę urocze popołudnie zatopiona w lekturze na cieplutkim słońcu.
- Matt. Lol. Kiedy wróciłeś? – usłyszałam znajomy głos za plecami.
- hah debilu, nigdzie nie wyjeżdżałem.
- ale jak?
- mama pojechała. Nie będzie jej do czwartku.
-No to dzisiaj impreza?

-nie. Idź lepiej się pozabawiać z pannami a nie mi tu zatruwać życie. –Roześmiali się. Nie widziałam w tym nic zabawnego. Odwróciłam się a moim oczom ukazał się ON.
/Stylesowa

poniedziałek, 6 stycznia 2014

rozdział 1

Za zaparowaną szybą widziałam tylko skrawki szarego nieba. Monotonny stukot kół pociągu doprowadzał mnie do szału. Jechałam już ze 12 godzin. Wszędzie unosił się zapach tytoniu. Wszystko co miałam znajdowało się w przedwojennej walizce dziadka. Być może dla przypadkowego czytelnika byłby to dziwny widok w XXI wieku, ale ja już się przyzwyczaiłam. Rumiana cera, złote włosy a do tego przechodzone jeansy i stara walizka. Cudownie. Byłam chodzącym dziwadłem. Zawsze marzyłam o takiej opinii.
Rosaline <3
Dawniej się tym nie przejmowałam, ale po śmierci mamy, zdałam sobie sprawę, że nie jestem ani najpiękniejsza, jak wcześniej mi się zdawało, ani najmądrzejsza. Byłam po prostu dzieckiem. Dzieckiem, które zostało samo. Samo z całą masą problemów.  Zawsze ściągałam na siebie kłopoty jak magnes. Nauczyciele mnie nie lubili a koledzy z klasy wyśmiewali. Mówili o mnie jak o przedmiocie. Mówili, że mieszkam w kartonach. Mówili, że żadna rodzina nie chce mnie wychowywać. Ale ja się tym chyba nie przejmowałam. W końcu zaczęłam uciekać ze szkoły. Zaczęłam unikać problemów. Tak mi się przynajmniej zdawało. Później mój ojciec zaczął pić. Był porządnym człowiekiem, ale wszystko zaczęło go w pewnym stopniu przerastać . pewnego dna po prostu uciekłam. Wsiadłam do tego cholernego pociągu. Wiem, że ON zaakceptował moją decyzję. Zadzwonił do Cholmes Chapel i powiedział, że bardzo mnie kochał.
Obudził mnie gwizd pociągu. Nagle zdałam sobie sprawę, że mogłam przegapić stację. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, jakaś kobieta siedząca naprzeciwko mnie chyba to zauważyła.
-co się stało moje dziecko? –spytała chropowatym głosem
-ja się ymm.. to to.. znaczy zasnęłam i nie wiem czy nie przespałam stacji.
-a gdzie jedziesz kochanieńka?
-do … do Cholmes Chapel – nie chciałam kłamać ale starucha wydawała mi się dziwna
-oh hohoh-„zaśmiała” się- zdaje się, że do cioci? – nieznacznie kiwnęłam głową –ehh no to to do zobaczenia. Charlotte to moja dobra sąsiadka. Ostatnim razem widziałam cię, kiedy miałaś nieco ponad rok. Wysiądziemy razem nie przejmuj się, jeszcze z 15 minut.-nareszcie umilkła, wpatrywałam się w jej długi szal i nabrzmiałe usta. Z zamyślenia wyrwał mnie jej krzyk
-och kochana! Wysiadamy! już już szybciusieńko. –tak ona naprawdę była dziwna
Kiedy wysiadłyśmy z pociągu od razu zauważyłam ciotkę. Była to szersza kobieta o twarzy jak rodzynek.
-Ciociu! Ciociu! – kobieta spojrzała na mnie z uśmiechem. Kiedy dobiegłam, mocno wtuliłam się w jej płaszcz. Później wszystko toczyło się bardzo szybko. Sąsiadka Charlotte opuściła nas pośpiesznie tłumacząc, że czeka na syna. Odjechałyśmy czarnym jeepem do willi cioci. Mój pokój był cudowny, pachniało w nim wanilią i chyba jakby pomarańczą. W tedy zauważyłam coś na pościeli.

 /stylesowa

niedziela, 5 stycznia 2014

prolog

*oczami Rosaline*
Kim byłam? Zdecydowanie człowiekiem . zwykłym. Byłam tak samo nikim jak przypadkowy przechodzień za oknem. Ale na swój sposób wyjątkowa. Na tyle wyjątkowa, na ile wyjątkowy może być, zwykły człowiek. Co czyniło mnie tą wyjątkową? Chyba wiara. Wiara w to, że może kiedyś ich spotkam. Nie czułam szczególnej więzi do żadnego z nich. Po prostu byłam. Byłam directionerką. choć na ten swój cholerny sposób wyjątkową. Wiedziałam o nich wszystko (przynajmniej tak mi się zdawało) ale nie dzieliłam się nikim swoimi przekonaniami o ES i LS, nie robiłam plakatów, nie byłam na żadnym koncercie, i nie lajkowałam bezsensownych fanpage’ów. W pewnym sensie mi tego brakowało, tej bliskości. Ale moja wyjątkowość polegała na tym, że traktowałam chłopców jak przyjaciół, których spotykam na co dzień, którym mogę powiedzieć wszystko, przytulić się w trudnych chwilach i pójść na kawę. Zdecydowanie mi kogoś takiego brakowało, więc rzeczywistość zamieniłam na wyobraźnię. Ale się zmieniłam.

Znowu ten cholerny śnieg – wszystko mi przypominał. Kilka lat temu umarła moja mama. Pamiętam tylko śnieg. Śnieg i wiatr smagający po twarzy jak brzytwa, pamiętam łzy zmieniające się w lód na moich policzkach i pamiętam tą pustkę. Pustkę bo brakowało kogoś w domu ale i tą cholernie „wzruszającą” pustkę w sercu. Pogrzeb dla tak niedojrzałej emocjonalnie istoty jest męczarnią. I ten śnieg. Wszędzie. Na początku gdy się dowiedziałam, nie czułam żadnych emocji, żadnego smutku czy bólu. w zasadzie czułam tylko zimno. Później uczucia narastały i zdałam sobie sprawę, że nie znałam mojej mamy na tyle dobrze na ile powinnam ją była znać. Nie dano mi szansy. Wtedy stałam się dziwnym dzieckiem. Chciałam uciec. Od wspomnień. Od siebie. Pozostanie w tym szarym miejscu , jakim był mój dom, sam na sam z moim ojcem nie było uśmiechającą się perspektywą na przyszłość.
Gdy skończyłam 16 lat wyjechałam do Cholmes Chapel, do cioci. Tak może i byłam Directionerką i może to miasto wiązało się z całą kupą wspomnień. To jakoś nie jarało mnie to, że będę mieszkać jeszcze bliżej idola, ale nadal pozostanę jedną z miliona fanek. Taka już byłam. Możesz powiedzieć, że byłam dziwna. Teraz jeżeli go spotkam będę doskonale wiedziała, że jest ta „bariera”. W moich wyobrażeniach, barier nie było. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mówiliśmy sobie wszystko, ale tak naprawdę Harreh miał mnie głęboko w dupie, o ile wiedział o moim istenieniu.


<3 dziekuje za przeczytanie, będzie mi miło jeżeli zostawisz komentarz/stylesowa